Od jutra zaczyna się nowy semestr i jest to chyba idealny
moment na powrót na blog. Może zacznę od tego dlaczego `zawiesiłam się` w
prowadzeniu go. Otóż wcale nie rzuciłam studiów, właśnie zaczynam IV semestr
medycyny weterynaryjnej. Późną jesienią
2014 roku moja Aferka, najcudowniejsza wyżlica i najwierniejszy przyjaciel
zaczęła chorować. Dokładnie 02.01.2015 byłam zmuszona zdecydować o jej
spokojnym odejściu, bo nie miałam serca patrzeć na jej pełne bólu oczy gdy nie
mogła mimo potwornego bólu zjeść kolejnej tabletki przeciwbólowej. Po tym
ciężkim wydarzeniu była sesja, ferie i kolejny semestr. II semestr okazał się
nudny, a ja myślami byłam ciągle przy Aferze, u której zbyt późno zobaczyłam
zmiany chorobowe. Na studiach nie robiłam nic twórczego zabijając się myślami,
że chcę być lekarzem weterynarii, a nie potrafiłam dostrzec zmian u własnego
psa. Dosłownie przewegetowałam kolejne
pół roku zdając kolokwia, egzaminy, ale bez żadnego entuzjazmu. W poniedziałek była histologia, która część
osób lubiła – dla mnie były to duszące zajęcia, po których bolały mnie oczy a
jedyny plus to możliwość robienia kolorowych rysunków.
We wtorek była biochemia, która owszem jest
ciekawa ale bardzo wymagająca. Chociaż
jej pierwszy semestr był dużo ciekawszy
niż ten który się właśnie kończy. Środa była z kolei bardzo przyjemna –
biostatystyka i biofizyka. Nie mogę powiedzieć że te przedmioty zmieniły moje
życie, ale szczególnie ćwiczenia z biofizyki wspominam z uśmiechem. Robiliśmy tam dużo rzeczy dosłownie na sobie,
seminaria z kolei był niezwykłą podróżą po całej biofizyce, bo nasz prowadzący
lubił podążać za naszymi skojarzeniami aż za mocno. W czwartek znowu biofizyka
i biochemia, ale z dodatkiem angielskiego. Niestety w nadchodzącym semestrze
mamy już egzamin końcowy nad czym ubolewam, bo fajnie jest mieć możliwość
porozmawiania po angielsku. Piątek to
była dalej anatomia. I tak minął mi cały semestr, gdzie jednocześnie przyjemna
pogoda na polu mocno mnie dekoncentrowała. W maju moje życie uczuciowe odżyło w
zupełnie nieoczekiwany sposób –psio ludzki. I tak zakochana w dwóch istotach
musiałam przebrnąć sesje co było mimo wszystko wykonalne. O ludzką miłość nie
musiałam specjalnie zabiegać raczej tylko jej nie stracić, ale o psie serce
tak. Mailo trafił do fundacji BONO jako spory urwis, który utkwił w
przeświadczeniu o byciu szczeniakiem. Nie da się ukryć, że procesy adopcyjne są
bardzo skomplikowane i czasami chciałam z rodziną zwątpić, ale się udało i tak
wielka biała kula szczęścia biega po podwórku i wita mnie za każdym razem z
ogromną miłością w oczach (i czasem w łapach chociaż staram się tego go
oduczyć)
Potem nastały wakacje i praca. Miałam spore szczęście, bo poznałam cudowną hodowczynię kóz, a codziennie pijąc poranną herbatę widziałam stado wesołych krów. Jedna z nich z numerem 2094 szczególnie zapadła mi serce, bo za każdym razem gdy cmokaliśmy z Pawłem przychodziła i robiła przezabawne miny gdy on się wygłupiał. Była nadzwyczaj sympatyczną i bardzo towarzyską krową. Poznałam też mnóstwo psiarzy, dzięki którym pogłaskałam naprawdę sporo mało popularnych ras psów. We wrześniu wyjechałam na mało zwierzęce wakacje, ale wygrzałam swoje kości na słońcu co jaki czas mocząc je w ciepłej morskiej wodzie.
Mailo |
Potem nastały wakacje i praca. Miałam spore szczęście, bo poznałam cudowną hodowczynię kóz, a codziennie pijąc poranną herbatę widziałam stado wesołych krów. Jedna z nich z numerem 2094 szczególnie zapadła mi serce, bo za każdym razem gdy cmokaliśmy z Pawłem przychodziła i robiła przezabawne miny gdy on się wygłupiał. Była nadzwyczaj sympatyczną i bardzo towarzyską krową. Poznałam też mnóstwo psiarzy, dzięki którym pogłaskałam naprawdę sporo mało popularnych ras psów. We wrześniu wyjechałam na mało zwierzęce wakacje, ale wygrzałam swoje kości na słońcu co jaki czas mocząc je w ciepłej morskiej wodzie.
III semestr był
bardziej interesujący, ale oprócz nauki której było zdecydowanie więcej czas
spędzałam na przeprowadzkach. W tym semestrze, który niestety albo na szczęście
dobiegł w końca miałam kilka przedmiotów bardziej zootechnicznych, które dały
mi mocno poczucie, że jestem w dobrym miejscu. W poniedziałek miałam przez
połowę semestru technologię w produkcji zwierzęcej – przedmiot był prowadzony
przez pasjonatów przez co każdy kawałek produkcji zwierzęcej był co tydzień
ciekawszy. Bardzo lubię gdy prowadzący są zaangażowani i uczą to co sami kochają.
Tutaj właśnie tak było. Dowiedziałam się mnóstwo interesujących faktów z
produkcji produktów pochodzenia zwierzęcego oraz częściowo o ich hodowli oraz
utrzymaniu. We wtorek rano mieliśmy wykład z biochemii, który był zdecydowanie
za wcześnie.
Później chów i hodowle zwierząt. Wbrew pozorom niewiele było o sposobach hodowli, ale dużo było o genetyce, inbredzie oraz odziedziczalności cech. Udało mi się raz zabłysnąć na forum kynologicznym policzeniem inbredu więc zdecydowanie przedmiot przydatny. Prowadzący ćwiczenia szczególnie prowadząca pani doktor wiedziała bardzo dużo o hodowli koni więc czasami chwilę wymieniłyśmy zdanie nad zadaniem, bo wszystkie przykłady omawiane na zajęciach były prawdziwymi wybrykami hodowców, jak to sama określiła. Następnie było żywienie zwierząt i paszoznawstwo. Co tydzień były ustne wejściówki. Czasami czułam się jak na łapance gestapo, ale ogólnie przedmiot był interesujący. Wydaje mi się, że podstawy żywienia powinien znać każdy lekarz weterynarii, jedyne co bym zmieniła to więcej czasu na inne gatunki na wykładzie, bo czasami miałam wrażenie że to żywienie krów oraz na ćwiczeniach zasugerowałabym poświęcić czasu na to czym a nie jak karmić zwierzęta. Wydaje mi się, że ważniejsze jest, żeby lekarz weterynarii wiedział czym karmić konia niż jak ułożyć dawkę, ale to moja skromna opinia. Nagrodą za te zajęcia był wyjazd terenowy do Gospodarstwa Michałóww Lubczy gdzie mogliśmy na żywo zobaczyć prawdziwe i bardzo dobrze prowadzone gospodarstwo krów mlecznych.
W środę znowu biochemia i ekonomika weterynaryjna, którą pozostawię bez komentarza. W czwartek jak zawsze fascynująca anatomia, a w piątek fizjologia. Na szczęście fizjologia jest dalej w nowym semestrze. Bardzo ją polubiłam bo ćwiczenia są prowadzone bardzo ciekawie i dużo rzeczy robimy na własne oczy co jest bardzo ważne na studiach medycznych.
Na dzisiaj myślę to tyle bo uciekam spać. Jutro w końcu nowy semestr w który mam nadzieję będziecie mi towarzyszyć. Zaczynam wykładem z mikrobiologii, a później anatomia topograficzna
Później chów i hodowle zwierząt. Wbrew pozorom niewiele było o sposobach hodowli, ale dużo było o genetyce, inbredzie oraz odziedziczalności cech. Udało mi się raz zabłysnąć na forum kynologicznym policzeniem inbredu więc zdecydowanie przedmiot przydatny. Prowadzący ćwiczenia szczególnie prowadząca pani doktor wiedziała bardzo dużo o hodowli koni więc czasami chwilę wymieniłyśmy zdanie nad zadaniem, bo wszystkie przykłady omawiane na zajęciach były prawdziwymi wybrykami hodowców, jak to sama określiła. Następnie było żywienie zwierząt i paszoznawstwo. Co tydzień były ustne wejściówki. Czasami czułam się jak na łapance gestapo, ale ogólnie przedmiot był interesujący. Wydaje mi się, że podstawy żywienia powinien znać każdy lekarz weterynarii, jedyne co bym zmieniła to więcej czasu na inne gatunki na wykładzie, bo czasami miałam wrażenie że to żywienie krów oraz na ćwiczeniach zasugerowałabym poświęcić czasu na to czym a nie jak karmić zwierzęta. Wydaje mi się, że ważniejsze jest, żeby lekarz weterynarii wiedział czym karmić konia niż jak ułożyć dawkę, ale to moja skromna opinia. Nagrodą za te zajęcia był wyjazd terenowy do Gospodarstwa Michałóww Lubczy gdzie mogliśmy na żywo zobaczyć prawdziwe i bardzo dobrze prowadzone gospodarstwo krów mlecznych.
Jedna z krów mlecznych. |
W środę znowu biochemia i ekonomika weterynaryjna, którą pozostawię bez komentarza. W czwartek jak zawsze fascynująca anatomia, a w piątek fizjologia. Na szczęście fizjologia jest dalej w nowym semestrze. Bardzo ją polubiłam bo ćwiczenia są prowadzone bardzo ciekawie i dużo rzeczy robimy na własne oczy co jest bardzo ważne na studiach medycznych.
Badanie grup krwi na fizjologii. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz